O czym marzą tygrysy

Opowieść artystów cyrkowych, dziś już na emeryturze, o blaskach i cieniach pracy na arenie. Wspomnienia układają się w barwną paletę niebanalnych przeżyć i ciągle żywych emocji. Poparte licznymi materiałami filmowymi z dawnych i współczesnych lat, tworzą wizerunek profesji i ludzi, którzy nie zważając na trud, ból i niebezpieczeństwo dążą do wyczynów niemożliwych dla innych. Jedyną zapłatą uzasadniającą mordercze treningi i karkołomne popisy jest szczery uśmiech i spontaniczne oklaski widzów. Artyści twierdzą, że właśnie to liczy się dla nich najbardziej - daje poczucie pięknie spełnionego życia. Pan Michał występował na arenie jako człowiek-guma, potrafił robić ze swoim ciałem nieprawdopodobne rzeczy, wyginać je i splatać wbrew anatomicznej budowie. Ćwiczenia rozpoczął w wieku sześciu lat i - jak wspomina - początki były najtrudniejsze. Wypracowanie gibkości i niezwykłej elastyczności wiązało się z dużym bólem. U szczytu kariery, w wieku 33 lat, musiał zrezygnować z zawodu. Kręgosłup nie wytrzymał obciążenia, pan Michał przeszedł na rentę. Uszkodzony kręgosłup stale daje o sobie znać. Jego żona, pani Halina, była treserką węży, a później tygrysów. Podczas jednego z występów została zaatakowana przez czworonożnego drapieżnika. Wykonując numer, potknęła się i upadła, a wtedy tygrys chwycił ją za głowę i kark, próbował pożreć. Asystujący jej na arenie mąż bezskutecznie próbował odciągnąć zwierzę. Po chwili do ataku ruszyły pozostałe tygrysy. Jak udało się opanować sytuację, pani Halina nie pamięta, straciła przytomność. Kiedy wykurowała rany, wróciła do pracy. Te i podobne opowieści, dramatyczne i zabawne zarazem anegdoty, oddają to, co jest istotą życia artysty cyrkowego - trud, aplauz, niebezpieczeństwo.

Ze względów licencyjnych materiał jest niedostępny w Twoim kraju